Przez muzykę bliżej śmierci

Święto Wszystkich Świętych zawsze zaznacza się we mnie krótką refleksją na temat śmierci – co właściwie dzieje się z tymi, którzy odeszli? Czy oglądają nas teraz z góry? Czy wiedzą o każdym momencie, w którym ich wspominamy? Te pytania oczywiście zawsze pozostaną bez odpowiedzi, ale chyba mimo to, nie powinniśmy przestawać je sobie zadawać. Okazuje się, że śmierć może równie dobrą inspiracją do napisania utworu, jak miłość, przyjaźń czy inne relacje międzyludzkie, również w muzyce. Najlepszym tego przykładem jest requiem (msza żałobna) często będące jednymi z najpiękniejszych utworów w literaturze muzycznej, po które sięgali niemal wszyscy wybitni kompozytorzy.

W moje ręce wpadło, nieznane mi dotąd, Requiem Alfreda Schnittke. Kompozytor, który przez większość życia tworzył w Związku Radzieckim, zdaje się być wciąż nieodkryty w naszym kraju, a w każdym razie ja rzadko widuję go na koncertowych plakatach. Znany jest przede wszystkim jako przedstawiciel polistylistyki, który w śmiały sposób łączy elementy popularne lub rozrywkowe z niekiedy śmiałymi rozwiązaniami awangardowymi, generując osobliwy kontrast, ale też definiując jednocześnie swój indywidualny styl. Historia Requiem jest dość zaskakująca – kompozytor został poproszony o napisane muzyki do dramatu Don Carlos, gdzie producent zażyczył sobie scenerię w postaci katolickiego kościoła. Kompozycje religijne w ZSRR nie były w tym czasie dobrze przyjmowane, więc takie „ukrycie” utworu okazało się świetnym posunięciem.[1]

Msza żałobna Schnittke jest utworem kompletnym – posiada zarówno partie przejmujące i kontemplacyjne, jak i dynamiczne, a czasem nawet groźne. Swoistą klamrą w utworze jest utwór Requiem wyłaniający się jakby z ciszy i narastający z każdą minutą, wzbogacony dodatkowo ascetycznym brzmieniem dzwonów rurowych. Odnajdziemy też wiele utworów o odważnej harmonii czy używających awangardowych eksperymentów brzmieniowych. Wszystko to znajduje odzwierciedlenie w muzyce – tutaj mam na myśli szczególnie utwory jak Tuba mirum albo Dies irae. Nie brakuje też elementów bardzo emocjonalnych, jak np. Lacrimosa, której przejmująca partia sopranu przywodzi mi na myśl najsłynniejsze Requiem W. A. Mozarta.

Jednakże pomimo niezaprzeczalnych walorów samego utworu, niestety samo wykonanie pozostawia niedosyt. Partie chóralne na płycie wykonuje Chór Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego pod ręką Bożeny Stasiowskiej-Chrobak, który niestety momentami nie brzmi zbyt profesjonalnie. Najbardziej przeszkadza mi chyba barwa głosów żeńskich, które nie zawsze operują poprawną emisją, co skutkuje „dziecięcym” brzmieniem i lekkimi niedociągnięciami intonacyjnymi. Lepiej na płycie prezentują się głosy męskie, aczkolwiek też zdarzają się u nich niedoskonałości. To, co można pochwalić to dobra dykcja i punktualność. Zastanawiam się tylko, dlaczego wydawnictwo postanowiło nie wymienić nazwisk ani chórzystów, ani instrumentalistów w książeczce dołączonej do płyty…

Do czego nie można mieć zastrzeżeń to do partii solistów – na płycie wystąpili Katarzyna Oleś-Blacha, Monika Korybalska, Agnieszka Kuk, Olga Maroszek oraz Dominik Sutowicz. Artyści potraktowali swoje partie bardzo emocjonalnie, co oczywiście znajdowało swoje odzwierciedlenie w muzyce i dodatkowo podkreśliło szczególny klimat utworu.

Na płytę dołączono także Trzy pieśni religijne na chór mieszany A. Schnittke. Kompozycje same w sobie są bardzo urokliwe, ale zabrakło mi w nich trochę oddechu i frazy, które być może lepiej podkreśliłyby punkty kulminacyjne tych utworów.

Moje ogólne wrażenia po wysłuchaniu tej płyty są mieszane. Z jednej strony mamy bardzo ciekawy i dobrze rozplanowany pod względem dramatycznym utwór, ale z drugiej rozproszony on zostaje przez niedociągnięcia w partii chóru, który według mnie nie brzmi odpowiednio poważnie w stosunku do utworu, który wykonuje.

 

[1] Źródło: książeczka do płyty.