Emocje już opadły ‒ w końcu od zakończenia X Międzynarodowego Konkursu Dyrygenckiego im. Grzegorza Fitelberga minął przeszło tydzień. Jeszcze przez chwilę melomani będą wspominać zawodników, a potem każdy wróci do codziennych obowiązków. Inaczej sprawa ma się z uczestnikami konkursu. Na pewno było to dla nich wielkie przeżycie ‒ w końcu udział w takiej imprezie może być punktem zwrotnym kariery! Poza słuchaczami, młodymi dyrygentami i pracownikami Filharmonii Śląskiej to ważne muzyczne wydarzenie tworzyła także grupka wolontariuszy z Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. I tak się złożyło, że należałam do tej grupki. Konkurs na pewno zapamiętam na całe życie. A dlaczego? Myślę, że lektura poniższych wspomnień wszystko wyjaśni…
DZIEŃ PIERWSZY ‒ SOBOTA, 18. 11. 2017
Co najczęściej robimy w sobotę rano? Śpimy, nadrabiając zaległości z całego tygodnia. Niestety, tym razem musiałam wstać o szóstej. Pierwsze losowanie miało miejsce o dziewiątej, ale moja praca zaczynała się już o ósmej. Mimo tej nieprzyjemnej pory dopisywał mi humor. Byłam bardzo ciekawa spotkania z tyloma młodymi dyrygentami. Czy będą zestresowani? Czy spodoba im się budynek Filharmonii? Czy współpracę z muzykami Filharmonii ocenią pozytywnie? Te i mnóstwo innych pytań zadawałam sobie w drodze do Katowic. Po przyjeździe na miejsce udzieliła mi się uroczysta atmosfera. Przez chwilę poczułam się, jakbym sama miała zaraz wyjść na scenę i poprowadzić orkiestrę.
Szybko sprowadziłam się jednak na ziemię. Teraz musiałam skupić się na zapamiętaniu wszystkich korytarzy w kuluarach Filharmonii, tak aby jak najszybszą trasą zaprowadzić dyrygenta do garderoby, a potem ‒ na scenę. Ledwie zdążyłam poznać zakamarki budynku, dla mojego pierwszego podopiecznego nadszedł czas losowania. Niestety, dyrygenta nie było widać na horyzoncie… Gorączkowe poszukiwania zakończyły się na szczęście sukcesem. Zaginiony stał przed głównym wejściem, paląc papierosa (dopiero zaczętego!). Poprosiłam go o zakończenie tego odstresowującego rytuału. Przecież mam jeszcze dwie minuty! ‒ usłyszałam w odpowiedzi. Akurat dwie minuty zajęło nam przejście na drugie piętro, gdzie rozpoczynała się cała przygoda. Po wylosowaniu utworów zaprowadziłam uczestnika do garderoby. Tam miał dla siebie 20 minut, potem musieliśmy udać się do kieszeni pod sceną. Przed samym wyjściem na estradę dyrygent zapytał się mnie, czy dobrze wygląda i czy prosto założył pasek (a więc o takich rzeczach myśli się przed występem!). Po zakończonej prezentacji pozostało mi pomóc dyrygentowi wydostać się z labiryntu korytarzy na zewnątrz. Niestety, mój zmysł orientacji w terenie mnie zawiódł i znaleźliśmy się w magazynie pulpitów i krzeseł… Nieco się zestresowałam, ale w końcu odnalazłam drogę do wyjścia.
To nie był jednak koniec niespodziewanych wydarzeń tego dnia. Byłam akurat zajęta pilnowaniem konkursowego sklepiku, gdy podbiegła do mnie koleżanka, mówiąc, że kolejny uczestnik się zgubił! Pomyślałam, że to niemożliwe. Szybko okazało się, że doszło do nieporozumienia. Dyrygent cały czas czekał na drugim piętrze, ale trwała przerwa, więc zmieszał się z gośćmi Filharmonii spacerującymi po korytarzu. W dodatku do zamieszczenia w informatorze konkursowym wysłał swoje zdjęcie sprzed sześciu lat, więc nikt go nie poznał… Na szczęście wszystko udało się wyjaśnić.
Sesja popołudniowa przebiegła dość spokojnie. Po powrocie do domu zastanawiałam się, co dziwnego spotka mnie w niedzielę.
DZIEŃ DRUGI ‒ NIEDZIELA, 19. 11. 2017
Znów rozpoczęłam pracę o ósmej. Tym razem czekałam na mojego podopiecznego tuż przy wejściu do filharmonii, tak aby go nie przeoczyć. Twarz każdego wchodzącego porównywałam ze zdjęciem umieszczonym w książce konkursowej. Oto i on! Zaprowadziłam dyrygenta na miejsce losowania. Pani sekretarz jury zaprosiła kandydata do zajęcia miejsca na krześle. Ten odmówił jednak, ponieważ nie chciał, aby pogniotła mu się koszula! Podziwiałam opanowanie tego pana ‒ skoro jeszcze myślał o ubiorze, nie mógł być bardzo zestresowany. Po raz kolejny przebyłam trasę do garderoby i na 20 minut zostawiłam kandydata z własnymi myślami. Potem znów udałam się do kieszeni pod sceną i tam zaczekałam do zakończenia występu mojego podopiecznego. Trochę bałam się, że znowu pomylę drogę do wyjścia, ale lekka adrenalina zadziałała stymulująco na mój mózg i bez problemu odnalazłam właściwą ścieżkę. Podbudowana tym drobnym sukcesem, do końca mojej zmiany pracowałam już spokojnie (wbrew wcześniejszym oczekiwaniom). Niedzielę z pewnością mogę zaliczyć do udanych dni!
DZIEŃ TRZECI ‒ PONIEDZIAŁEK, 20. 11. 2017
Wraz z pozostałymi wolontariuszami zaczęliśmy się zastanawiać, czy widzieliśmy już kogoś, kto przejdzie do drugiego etapu. W weekendowych przesłuchaniach brało udział 24 dyrygentów, czyli prawie połowa. Kto z nich otrzyma odpowiednią ilość punktów? Każdy z nas miał innych faworytów. A może któreś z nas uścisnęło już rękę zdobywcy Złotej Batuty? Oczywiście, każdy chciałby, żeby to właśnie jego podopieczny został laureatem pierwszej nagrody. Porzuciłam te rozważania na rzecz dalszej pracy. Dzisiaj czekało jej na mnie wyjątkowo dużo, ponieważ do filharmonii przyjechały wycieczki ze szkół muzycznych. Oprócz zajmowania się kandydatami musiałam uciszać za głośno rozmawiające dzieci oraz pilnować, aby spóźnialscy nie trzaskali drzwiami. Pomijam już zasady zachowania w świątyni kultury. Ale cały konkurs był transmitowany na kanale YouTube! Każdy dziwny odgłos był rejestrowany przez mikrofony zamontowane na scenie. Za każdym razem, gdy jestem świadkiem nieodpowiedniego zachowania w czasie koncertu, nachodzą mnie podobne refleksje. Jak przekonać innych, że występującym muzykom należy zapewnić maksimum komfortu psychicznego i atmosferę sprzyjającą skupieniu? To chyba materiał na pracę habilitacyjną. Poniedziałek był naprawdę bardzo stresującym dniem. Poza niegrzecznymi dziećmi zdenerwował mnie jeden z uczestników. Miał do mnie pretensje, że na przygotowanie się do występu dano mu 20 minut, a przecież od losowania do występu było pół godziny. Nie potrafił zrozumieć, że droga z garderoby na scenę także zajmuje trochę czasu, oraz że jury może przerwać występ poprzedniego dyrygenta trochę wcześniej. Ach, ci artyści…
DZIEŃ CZWARTY ‒ WTOREK, 21. 11. 2017
Nawet nie zorientowałam się, kiedy nadszedł ostatni dzień pierwszego etapu. Tym razem zostałam wyznaczona do obsługi punktu informacyjnego przy wejściu do filharmonii. Zajmowałam się dystrybucją Batuty, darmowej gazetki wydawanej specjalnie z okazji konkursu. Poza tym odpowiadałam na rozmaite pytania, które nie zawsze dotyczyły muzyki. Miałam okazję popisać się wiedzą zdobytą na zajęciach z literatury muzycznej. Pewna starsza pani była bardzo zainteresowana wykonywanymi utworami. Być może dzięki moim wyjaśnieniom emerytka pełniej odebrała prezentowane dzieła. Jednak czasami ludzie potrzebowali pomocy w tak prostych sprawach, jak znalezienie drogi do toalety.
Czas płynął nieubłaganie ‒ ogłoszenie wyników było coraz bliżej. Dyrygenci biorący udział w przesłuchaniach pierwszego etapu zaczęli niespokojnie kręcić się w holu filharmonii. O godzinie 21:30 wreszcie usłyszeliśmy wyczekiwaną listę 12 osób zakwalifikowanych do II‒go etapu. Byli to: Sandor Karolyi, Maciej Kotarba, Lee Gyuseong, Boon Hua Lien, Qian Junping, Adrian Ngai Cheung Sit, Jorge Uzcategui, Marek Wroniszewski, Su‒Han Yang, Iaroslav zaboiarkin, Bar Avni i Modestas Barkauskas.
DZIEŃ PIĄTY ‒ ŚRODA, 22. 11. 2017
Poranne ogłoszenie jury było dla wszystkich zaskoczeniem. Okazało się, że do II‒go etapu dostała się dodatkowa, trzynasta osoba. Był nią Aleš Komanek, dyrygent pochodzący z Czech. Wiadomość spowodowała poruszenie na sali. Czyżby kolejny raz osoba początkowo odrzucona po I‒szym etapie miała jednak okazję zostać laureatem? W końcu pięć lat temu Daniel Smith początkowo nie dostał się do półfinału, a potem zajął I‒sze miejsce. Nie miałam zbyt dużo czasu, żeby dokładnie to przemyśleć, ponieważ musiałam już zająć się następnym uczestnikiem. Był to Adrian Ngai Cheung Sit, którego poznałam już w poprzednim etapie. Powiedział mi, że przynoszę mu szczęście, ponieważ dwa razy wylosował te utwory, które miał przygotowane najlepiej. Niestety, tego dnia przyniosłam mu pecha, ponieważ nie znalazła się w finałowej szóstce. Najwidoczniej nie opanowałam jeszcze do perfekcji umiejętności wolontariusza konkursowego.
Środa była wyjątkowo męcząca dla muzyków Filharmonii Śląskiej. Przez cały dzień losowano II koncert skrzypcowy Karola Szymanowskiego, który jest wyzwaniem nie tylko dla solisty, ale także dla całej orkiestry. Miałam nadzieję, że w czwartek repertuar ulegnie, choć częściowej zmianie!
DZIEŃ SZÓSTY ‒ CZWARTEK, 23. 11. 2017
Pierwszą występującą tego dnia osobą był Su‒Han Yang. Nie wiedziałam wtedy, że to właśnie on zajmie pierwsze miejsce, ale po obejrzeniu jego występu byłam pewna, że przejdzie do ostatniego etapu. Niezwykle trafne wskazówki dla orkiestry w IV symfonii Johannesa Brahmsa przekonały mnie do wizji utworu zaprezentowanej przez Tajwańczyka. Mimo bariery językowej i coraz większego zmęczenia orkiestry dyrygentowi udało się uzyskać ciekawe brzmienie zespołu.
Czwartkowe przesłuchania zakończyły się wyjątkowo wcześnie, bo już o 14:30. Wszyscy oczekiwali wyników z niecierpliwością. Czy jury zaskoczy uczestników po raz kolejny? Tym razem decyzja jurorów była standardowa. W finale znalazło się 6 osób: Bar Avni, Boon Hua Lien, Su‒Han Yang, Modestas Barkauskas, Iaroslav Zaboiarkin i Aleš Komanek.
DZIEŃ SIÓDMY ‒ PIĄTEK, 24. 11. 2017
Ostatni dzień konkursu zaczął się od zamieszania. Pierwszy uczestnik ‒ Aleš Komanek ‒ zgłosił niedyspozycję spowodowaną względami zdrowotnymi. Wskutek tego przesłuchania zaczęły się prawie godzinę później, niż początkowo zakładano. Przybyli na poranną sesję słuchacze byli bardzo zdziwieni tym nagłym zwrotem akcji. Wszyscy byli ciekawi, dlaczego Czech nie wystąpił. Osobom, które zwracały się do mnie z tym pytaniem, mogłam tylko odpowiedzieć, że Aleš Komanek nagle się rozchorował. Tak naprawdę nikt dokładnie nie wiedział, co mu się stało. Poza tym piątek przebiegał spokojnie.
Każdy z wolontariuszy opiekował się jedną osobą. Mogłoby się wydawać, że to mało, ale wcale tak nie było. Od momentu losowania do wyjścia z filharmonii mijały prawie trzy godziny! Poza znanymi już wcześniej procedurami ‒ odprowadzaniem do garderoby itd. ‒ trzeba było też zapamiętać, która stacja telewizyjna chce przeprowadzić wywiad z danym uczestnikiem i gdzie reporterzy będą oczekiwać na dyrygenta. Po raz drugi miałam okazję być przewodnikiem zwycięzcy całego konkursu. Po zakończonym maratonie medialnym doszliśmy do wniosku, że udzielanie wywiadu przed kamerą jest dużo bardziej stresujące niż dyrygowanie.
Wieczorem, przed ogłoszeniem wyników, emocje sięgały zenitu, ale postanowiłam wrócić do domu, bo po całym tygodniu byłam już bardzo zmęczona.
Gdy czytam moje zapiski, dochodzę do wniosku, że mało w nich informacji o sprawach związanych z doborem repertuaru, występów młodych dyrygentów i innych, typowo muzycznych aspektach konkursu. Od takich relacji jednak Internet roił się w czasie konkursu i tuż po jego zakończeniu. Wydaje mi się, że warto jednak zwrócić uwagę na ,,ludzką” stronę tego wydarzenia. Często wrażenia związane z wykonaniem jakiegoś utworu są ulotne, a jedną rozmowę albo sytuację możemy zapamiętać na zawsze. Udział w wolontariacie był zatem bardzo inspirującym doświadczeniem, mimo że moje obowiązki nie pozwoliły mi na pełne uczestnictwo w przesłuchaniach.
Ola Szyguła