Przesyceni stale powtarzającymi się pozycjami w programach koncertowych, coraz chętniej wybieramy mniej znane lub po prostu rzadziej wykonywane kompozycje, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja. W końcu istnieje tyle wartościowych dzieł, o których mało słyszeliśmy, bo po prostu nie przyjęły się w repertuarze swoich czasów i dopiero teraz odkryto je na nowo. Izrael w Egipcie nie można co prawda nazwać utworem nieznanym, ale i tak sporadycznie pojawia się na scenach.
Utwór na żywo miałam okazję usłyszeć 3 grudnia w Filharmonii Krakowskiej w wykonaniu Capelli Cracoviensis. Krakowski zespół muzyki dawnej ma ostatnio bardzo dobry czas, prezentując doskonałą formę i poziom artystyczny. Oratorium wykonane było w zgodzie z ówczesną praktyką wykonawczą, uwzględniającą 16-osobowy chór i nieduży zespół instrumentów dawnych, którymi dyrygował Jan Adamus. Całość wykonania reprezentowała dobry smak i wyczucie – zachowane były odpowiednie proporcje pomiędzy fragmentami instrumentalnymi i wokalno-instrumentalnymi, a także lekka i przejrzysta artykulacja pasująca do elegancji, którą cechuje muzyka Haendla. Bardzo dobrze brzmiał chór, pokazując zarówno masywne ustępy polifoniczne, jak i fragmenty spokojniejsze, zwłaszcza pięknie brzmiące piano o kontemplacyjnym charakterze. Całość była wykonana dodatkowo z dobrą dykcją i wzajemnym wyczuciem wśród śpiewaków i reszty zespołu. Pochwały należą się także w stronę orkiestry, która celnie pokazywała różne niuanse ilustracyjno-kolorystyczne, ale też utrzymywała się w roli towarzyszącej, nie przykrywając śpiewaków.
To, co było pewnym mankamentem to solowe występy chórzystów – nie będę wymieniać konkretnych nazwisk, ale niektóre głosy nie były w stanie przebić się odpowiednio przez zespół instrumentów, a momentami słychać było niedociągnięcia intonacyjne. Inną rzeczą, która zwróciła moją uwagę, było także jakby osłabienie zapału wykonawców podczas części drugiej występu – tak jak pierwszej połowy słuchałam prawie z zapartym tchem, tak przy drugiej momentami robiło się sennie. Powodem może być też mniejsza atrakcyjność partii napisanych przez Haendla, ale myślę, że tym bardziej trzeba się postarać, żeby nie stracić na rewelacyjnym efekcie, który zespół zbudował w części pierwszej koncertu.
Ogólnie oceniam ten koncert bardzo pozytywnie. Wykonanie było naprawdę dobre – elegancki i subtelny styl epoki w połączeniu z ciepłym i jednolitym brzemieniem zespołu dały satysfakcjonujący efekt. W głowie jeszcze na parę godzin pozostał mi chór: The Lord shall reign for ever and ever.
Anna Wyżga