Najwięcej radości w życiu dają mi moje skrzypce
– wyznał Albert Einstein w słynnym wywiadzie udzielonym G.S. Viereckowi w 1929 roku. Brytyjski skrzypek, Nigel Kennedy podpisuje się pod tymi słowami całym sobą. Gra na instrumencie to dla tego nietuzinkowego artysty sposób na wyrażanie własnej indywidualności, a przede wszystkim niezwykła frajda, co od lat pokazuje publiczności. Nie inaczej było na koncercie 12 lipca podczas XXII Letniego Festiwalu Jazzowego w Krakowie.
„Komeda&My World” – pod takim hasłem odbył się krakowski koncert Nigela Kennedy’ego w Auditorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Poza tytułową dedykacją dla Krzysztofa Komedy i wirtuozów – mentorów skrzypka, koncert prezentował również kompozycję dedykowaną pamięci Jarosława Śmietany, z którym Kennedy się przyjaźnił i współpracował przy płycie Psychedelic – music of Jimi Hendrix (2009). Skrzypkowi na koncercie towarzyszyli Paweł Tomaszewski (klawisze), Tomasz Kupiec (kontrabas, bas) i Adam Czerwiński (perkusja).
Pierwsza część wieczoru należała do Krzysztofa Komedy. Usłyszeliśmy aranżacje jego ballad i tematów filmowych m. in. Nim wstanie dzień, Bariera czy słynną Kołysankę z filmu Dziecko Rosemary. Kontemplacyjny charakter, jaki roztaczały dźwięki skrzypiec Kennedy’ego dopełniała projekcja zdjęć Krzysztofa Komedy wyświetlana w tle sceny. Dla miłośników stylu Komedy była to wspaniała okazja do przypomnienia sobie kompozycji polskiego jazzmana w ciekawych, nawiązujących do stylu pianisty aranżacjach. Nawiązanie to było szczególnie słyszalne, gdy Paweł Tomaszewski z fortepianu przesiadł się na organy Hammonda. Mimo że to Kennedy był gwiazdą tego wieczoru i co chwilę zaskakiwał swoją wirtuozerią i różnorodnością środków (długie, spokojne frazy na skrzypcach klasycznych, wirtuozowskie przebiegi i ozdobniki, wreszcie cała gama efektów na instrumencie elektrycznym), pozostawiał dużo przestrzeni towarzyszącym mu muzykom, którzy również zachwycali solówkami.
Jarosław Śmietana, Issac Stern, Stephan Grappelli, Yehudi Menuhin – tym muzykom Kennedy poświęcił drugą część koncertu. W Dedicagons: Dla Jarka, które otworzyło solo kontrabasu, charakterystyczne było traktowanie skrzypiec jak gitary elektrycznej, momentami Kennedy, grając, wpadał w taki stan oddania muzyce, który przypomninał trans. Równie transowa, choć z dużą dawką melancholii okazała się dedykacja dla Issaca Sterna pt. Fallen Forest. Tu artysta ze szczególnym namaszczeniem rozwijał frazę, melodia płynęła spokojnie i z zadumą. Z kolei w Melody of the winds, czyli dedykacji dla Stephana Grappellego Kennedy bawił się dialogowaniem z Pawłem Tomaszewskim i rozwijaniem urzekających prostotą motywów prowadzących do mocnej kulminacji, w którym dużą rolę odgrywał element rytmiczny. Ostatnią dedykację stanowiło Solitude dla Yehudi Menuhina – artysty, któremu Kennedy zawdzięczał swoją edukację w Menuhin School w Surrey. Nigel ciepło wspominał wszystkich swoich mentorów, przyznając, że dzięki nim jest dzisiaj takim muzykiem. Koncert zakończył się mocnym rockowym uderzeniem – aranżacją muzyki Jimmiego Hendrixa.
Podczas całego koncertu artysta emanował spontanicznością i radością, przybijał „żółwiki” z muzykami, ciesząc się ze wspólnego grania. I chociaż zdarzyły mu się drobne nieczystości, w ogóle nie miało to znaczenia, bo przecież najważniejsza jest przyjemność, jaką daje nam muzyka.
Magdalena Nowicka-Ciecierska