Anna Kruszyńska: Prowadzi Pan warsztaty wokalne w ramach wydarzenia „Chór w podwórkach”. Co, oprócz wspólnego śpiewania, może zyskać uczestnik takich spotkań?
Marcin Steczkowski: Lista zysków może być długa i krótka. To zależy przede wszystkim od człowieka i jego postrzegania świata. Wspólny śpiew ma wiele wymiarów, od przełamywania własnych lęków przed wydobywaniem z siebie publicznie dźwięków, po nawiązywanie, trwających nieraz całe życie, przyjaźni. Podczas warsztatów staram się pokazać uczestnikom muzyczny świat, w którym wyrosłem. Radość ze śpiewania nie jest zarezerwowana tylko dla wybitnych śpiewaków, a obcowanie ze śpiewem w roli wykonawcy jest niezwykle ciekawe i warto spróbować, nawet wtedy, gdy jesteśmy przekonani, że nie mamy ku temu predyspozycji.
A.K.: Czy w czasie prowadzenia warsztatów, zauważa Pan, że ludzie łatwo otwierają się na śpiew, nie wstydzą się śpiewać?
M.S.: Większość ludzi, która przychodzi na takie warsztaty jest raczej gotowa na to, by w nich uczestniczyć. Jednak śpiewanie, w nowym miejscu, z nowymi ludźmi może być stresujące, szczególnie na początku. Kiedy już poczujesz
się bezpiecznie i zauważysz, że spotykamy się nie po to, by oceniać, a po to, by wspólnie muzykować i szukać najlepszej i najwygodniejszej drogi dla naszego głosu, wtedy wszystko się zmienia, a w oczach pojawia się dużo radości.
Marcin Steczkowski podczas spotkania w ramach projektu „Chór Chór Hurra” / fot. Kuba Stężycki
A.K.: Pochodzi Pan z rodziny o bardzo muzycznych korzeniach, muzyka jest Panu bliska od najmłodszych lat. Czy uczy się Pan czegoś nowego w czasie tego rodzaju projektów, czy wynosi Pan coś z kontaktu z amatorami, którzy chcą wspólnie muzykować?
M.S.: Bardzo wiele. Praca z amatorami jest zupełnie inna. Nie wymagasz i nie oczekujesz od nich tego, do czego przywykłeś w pracy z profesjonalistami. Uczę się np. w jaki sposób przekazywać coś, co dla mnie czy innych wykształconych muzyków jest oczywiste, a dla większości osób, które śpiewają amatorsko często jest tzw. czarną magią. To bardzo ciekawe doświadczenie. Próbuję patrzeć na to co robimy nie swoimi oczami, żeby łatwiej było mi zrozumieć, że śpiewanie w trytonach, może być dość trudne i czasem warto zrezygnować ze swoich „ambicji” kompozytorskich na rzecz łatwości wykonawczej.
A.K.: Jak ocenia Pan poziom edukacji muzycznej w Polsce? Czy postrzega Pan Polaków jako muzykalnych, lubiących muzykować?
M.S.: Na pierwsze pytanie trudno mi odpowiedzieć, ponieważ wymagałoby to ode mnie bardzo dogłębnej analizy i przeprowadzenia szeregu badań, bym mógł stwierdzić jak to rzeczywiście wygląda, nie powielając stereotypowych wypowiedzi na temat tego, jak jest źle w ogólnej edukacji muzycznej. Mogę natomiast powiedzieć, że część ludzi, których spotkałem na swojej drodze, łączą podobne doświadczenia i przekonania. Gdy zapraszam ludzi tak po prostu i mówię „słuchaj, prowadzę taki fantastyczny chór eksperymentalny, do którego można dołączyć, tak po prostu z ulicy, przyjść i jak Ci się spodoba, to zostać z nami, bez żadnego przesłuchania”. Często słyszę takie odpowiedzi: wolisz, żebym nie śpiewał/a, mi słoń na ucho nadepnął, pani w szkole powiedziała, że nie mam słuchu, rodzice mówili, żebym nie wył/a w domu, ale ja w ogóle nie znam nut, nie mam głosu, mam brzydki głos… itd.
Czasami spotykam osoby o odmiennych poglądach, które najczęściej swoją przygodę z muzyką po prostu pielęgnowały udzielając się w zespołach wokalnych czy innych muzycznych grupach. Na drugie pytanie odpowiem „tak”. Tak nas postrzegam, co nie znaczy, że nie mam wrażenia, że jest przed nami dużo pracy, by tę pasję i muzykalność szlifować, tak jak szlifuje się diamenty nim zachwycą nas swoim pięknem.
Podczas otwartych warsztatów „Chór w podwórkach” / fot. Kuba Stężycki
A.K.: Jaka, według Pana, jest rola organizacji pozarządowych, fundacji w kształtowaniu kultury muzycznej czy gustów odbiorców?
M.S.: Olbrzymia. Mam taką obawę, że jeśli nie weźmiemy spraw w swoje ręce, muzykowanie stanie się czymś zarezerwowanym albo dla bardzo zamożnej grupy społeczeństwa, albo dla totalnych „freaków”. Pozostali, zadowalać się będą po prostu tym, co podają im mass media.
A.K.: Czy ma Pan pomysły, jak należy zaktywizować ludzi do uczestnictwa w kulturze, wspólnego śpiewania czy muzykowania?
M.S.: Wiele, dlatego też jestem prezesem Fundacji WSPAK Wolna Sztuka Potrzebuje Ambitnej Kultury, która jeszcze raczkuje w świecie NGO, ale mamy listę działań do zrealizowania, a niektóre z nich już realizujemy np. projekt muzyczny „MY” czy „Sienkiewicz prywatnie”. Inne nie ruszą bez sponsorów i dotacji np. „BrainLab” czy współpracy ze strony władz miasta „Kwadraty muzyczne”. Poza tym współpracuję z Fundacją Arteria, która powołała do życia „Chór Chór Hurra”, i Fundacją Dom Kultury realizującą projekt, w którym łączymy pokolenie seniorów i młodzieży, by wspólnie śpiewać pieśni patriotyczne. Udzielam się w takich inicjatywach jak Małe Inne Brzmienia organizowane raz do roku w Lublinie czy Festiwal Przenikania organizowany przez galerię officyna art&design. Poza tym staram się łączyć z ciekawymi muzykami i improwizować podczas otwartych dla ludzi spotkań. Lista pomysłów i marzeń jest długa, a skąd się to wzięło? Kiedyś na lekcji języka angielskiego, gdy jeszcze studiowałem Lutnictwo na Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu, gdzie po kilku latach wróciłem, by skończyć Wydział Wokalno-Aktorski w klasie Pani Prof. Grażyny Panfil-Flicińskiej, jeden z moich kolegów bardzo narzekał i mówił, że źle się dzieje w muzyce, że edukacja w Polsce okropna itd. Nie chciałem się wdawać w dyskusję, ale jego narzekanie bardzo mnie poruszyło i zadałem sobie jedno pytanie, co ja mogę zrobić, żeby poprawić tę sytuację. Wtedy dotarło do mnie, że samo kształcenie siebie i koncertowanie nie wystarczą, by ludzi umuzykalnić. Trzeba do nich wyjść i dzielić się wszystkim, czego nauczyłem się dzięki rodzinie, nauczycielom i wielu występom. Zrozumiałem i doceniłem mozolną pracę, jaką w Stalowej Woli wykonywali moi rodzice i najstarsza siostra, Agata, rozśpiewując kilka pokoleń mieszkańców tego niezwykłego i młodego miasta. Jak tato rano jeździł do przedszkoli poszukując dzieci, które mają predyspozycje do śpiewania w założonym przez ojca chórze chłopięco-męskim „Cantus”. Jak wieczorem pracował z chórzystami nad utworami Palestriny czy Bacha. Przecież do tego chóru przychodzili często ludzie prosto z huty, w której wielu z nich pracowało. Moja mama uczyła wszystkich łobuziaków z klas chóralnych, i nie tylko z tych klas, piosenek, nie odpuszczając nikomu, choćby nie wiem co się działo. To u Danusi musiałeś znać na pamięć wszystkie zwrotki Hymnu Polskiego i kilku innych ważnych w naszej historii utworów. Teraz wszystkie te doświadczenia kiełkują we mnie i zaczynam rozumieć, że odpowiedzialność spoczywa na nas, muzykach, Fundacjach i ludziach zakochanych w muzyce. Działać można na wielu płaszczyznach, wydaje mi się, że bardzo ważne jest, by dać ludziom jak najwięcej możliwości tworzenia i obcowania ze sztuką po tej drugiej stronie lustra. Gdy tworzysz muzykę, obraz czy rzeźbę zaczynasz innymi oczami patrzeć na świat, który Cię otacza. Zaczynasz interesować się innymi twórcami i doceniać ich dzieła. Lepiej rozumiesz, co chcieli przekazać poprzez swoją sztukę, a jeśli tworzą tylko i wyłącznie z potrzeby tworzenia i dzieło nie jest ani uznane za wybitne, ani zaangażowane społecznie, akceptujesz je, i cieszysz się nim, bo wiesz ile radości i wyrzeczeń daje sam proces twórczy, którego nie da się zastąpić niczym materialnym. Sztuka jest dla nas wyrozumiała, bo zrodziła się z potrzeby serca.
A.K.: Bardzo dziękuję za rozmowę.